Dosc latwo, bo tylko jednym stopem, udaje nam sie dojechac do miasta imprez i hipisowskich komun - Byron Bay . Wierzcie nam tego dnia nie bylo prosto znalezc nocleg - trafilysmy akurat na jakies kolejne swieto i dlugi weekend. W koncu jednak wypraszamy miejsce na polu kampingowym Clarks, tuz przy plazy :)
Rano budza nas niesamowite dzwieki natury i odglos szarpania reklamowki ze smieciami, ktora zostawilysmy na zewnatrz. Zaciekawione co porywa nasze odpadki, wychylamy ostroznie glowy z namiotu, na wypadek gdyby mial to byc na przyklad krokodyl czy cus :) Oczom naszym ukazuje sie jednak dziki indor. Po chwili orientujemy sie, ze indory sa bardzo powszechnymi mieszkancami na tymze kampingu. Pelno ich wszedzie, niektore siedza nawet na drzewach !!!
Do miasta postanawiamy dojsc przepiekna plaza z masa surferow i turystow. Chcemy dzis dojsc jeszcze do latarni morskiej, ale...
Pochlania nas masa sklepikow z kolorowymi ciuszkami :) A co tam... Kupujemy po sukienuni, jemy pyszny obiad w weganskiej restauracji i aby uswiecic polmetek calej wyprawy zaopatrujemy sie w tonic, limonki, kubki, slomki i cos jeszcze. Zestaw Malego Imprezowicza na zdjeciach ponizej. (kiedys je moze dodamy:))
Miasteczko bardzo fajne i wyluzowane. Duzo hipisow i muzyki na ulicach, na plazach kroluje siatkowka i deski surfingowe. Nieustajaca impreza, ale w pozytywnym klimacie :)
Polecamy !