Po dosc znacznej dawce stresu (kto wie czemu, ten wie ;), ktory potem okazal sie nieco niepotrzebny, jestesmy w naszej kolejnej wymarzonej krainie!
Spedzamy nieco czasu na lotnisku orientujac sie gdzie, co i jak, po czym lapiemy busa do miasta.
Na lotnisku w Sydney znajduje sie calkiem uzyteczna sciana, o ktorej warto wspomniec potencjalnym, przyszlym gosciom tego kraju. Kolo stanowiska nazwanego 'Meeting Point' znajduje sie miejsce z ofertami tanich hosteli dla 'Backpakerow' z darmowymi telefonami. Czyli mozna sobie zalatwic nocleg juz z lotniska, za darmo! Zdecydowanie podoba nam sie taki pomysl - marzeniem byloby miec takie miejsca na lotniskach calego swiata.
Bus do centrum kosztuje nas 14 AUS $ od osoby. Podejrzewamy, ze kierowcy nieco nas tu oszukuja, gdyz wedlug pani z recepcji naszego hostelu cena powinna wynosic 12$. No coz...
Zatrzymujemy sie w jakze znajomo brzmiacej dzielnicy King's Cross :) Dzielnica najtanszych noclegow, tetniace centrum nocnych rozrywek i czerwonych latarnii, jak sie pozniej okazuje :)
Zatrzymujemy sie w Hostelu Globe, 22$ od osoby, zdecydowanie jednak NIE polecamy tego miejsca... Dlugo by opowiadac...
Jestesmy niezle zmeczone, nie spalysmy cala noc, ale nie dajemy sie znuzeniu. Ruszamy na miasto, nieco otumanione prazacym sloncem :)))
Idziemy wybrzezem, do punktu widokowiego Mrs Macquaries Chair. Rozciaga sie stad calkiem satysfakcjonujacy widoczek na budynek Opery oraz most Sydney Harbour.
W parku i okolicach czujemy sie lekko osaczone przez wszechobecne setki wysportowanych biegaczy... Panowie i panie biegaja tu niezmordowanie w pelnym sloncu, jakos nie wygaldaja jakby sprawialo im to wiele radosci ;)
Spacerujemy tez krolewskimi ogrodami botanicznymi. Zdziwione zauwazamy stada kolorowych papug, latajace nam nad glowami i drace sie niemilosiernie. Po parku, jak golebie laza tez ibisy! Absolutnie nie boja sie ludzi! Ze stworzen mniej przyjemnych eststycznie, ale za to nieco bardziej absorbujacych, sa tu tez setki jesli nie tysiace nietoperzy. Wisza na drzewach, wygladajac jak surrealistyczne owoce. Dra sie o wiele mniej przyjaznie niz papugi... Sprawiaja tez niezbyt przyjemne wrazenie... Jak w horrorze z drakulami czasem... ;)
Ogromne rosliny, dziwne ptactwo i te nietoperze nad glowami, czujemy sie jak Alicje w krainie czarow :)))
Wracamy do Hostelu przez Hyde Park. Zatrzymujemy sie przy fontannie Archibalda, z widokiem na katedre Swietej Marii, ktora nieublaganie kojarzy nam sie z Kosciolem w naszej rodzinnej Dabrowie Gorniczej! :)
Po calych dwoch dniach wloczegi spimy jak dzieci, pomimo wyraznych odglosow zycia nocnego wciskajacych sie niezmordowanie do naszego pokoiku.
Drugi dzien w Sydney mija pod znakiem spotkania ze znajomym z 'London Eye'. Dean jest Australijczykiem, ktory pracowal tam kiedys, po czym wrocil steskniony do domu. Zawsze zartowalismy, ze spotkamy sie kiedys w Australii, no i stalo sie :)
Wloczymy sie po centrum Sydney, pijemy dziwna herbate z mlekiem i plywajacymi w niej czarnymi kulkami zelkowymi (?!?), znajdujemy wielka jaszczurke kolo parkowej lawki, karmimy stadko ibisow ciastkami Anzac... Fotografujemy sie tez z pierwszym napotkanym kangurem ;) Szkoda ze plastikowy :)
Dean pokazuje nam tez ulice, na ktorych krecono Matrixa.
Zostaniemy tu jeszcze jeden dzien...