Dzis Wielka Niedziela... Jestesmy ciagle w hostelu w Waihi. Korzystamy z wyposazonej kuchni i przygotowywujemy swiateczne sniadanko... Nie zabraklo nawet Wielkanocnej Babki, pasztetu domowej roboty oraz frankfurterkow ;) Nie mowiac o pisankach :) Nie spieszymy sie... mamy caly dzien, zeby dojechac do Auckland.
Wczesnym popoludniem ustawiamy sie w dosc dobrym miejscu strategicznym, gdzie oprocz naszego klasycznego juz "Prosze", widnieja zyczenia wielkanocne... Nie stoimy tu nawet 5ciu minut :)
Lapiemy przyjaznego stopa prosto do Auckland. Pan kierowca snuje ciekawe historie oraz namawia nas na sprobowanie lokalnego napoju marki L&P - czyli lemon with peaora - soda z cytryna :)
Zostajemy podwiezione pod sam hostel. Znajduje sie on u podnoza jednego z nieczynnych wulkanow Auckland. Gora nazywa sie Mt. Eden. Wieczorkiem udajemy sie na szczyt krateru, skad podziwiamy panorame na cale Auckland. Jest to ponoc piekniejsza panorama niz z wiezy widokowej w centrum. Podoba nam sie bardzo:)
Samo Auckland jest dziwne jak na ten kraj - duzo za duze... Masy ludzi i nie za wyrazne poczucie bezpieczenstwa - tak to ujmijmy :)
...
Nastepnego dnia rano pakujemy bagaze, sprawdzamy co i jak i za ile zawiezie nas na lotnisko, po czym wybieramy sie na lazenie po miescie. Spacerujemy dzielnica uniwersytecka, parkami botanicznymi oraz samym centrum handlowym i portem. Ciekawie, ale bez rewelacji...
Klasycznemu punktowi wycieczkowemu - czyli wiezy Sky Tower - mowimy dosc zdecydowane 'nie'. Panorame miasta widzialysmy z wulkanu noc wczesniej, a na obiektach widokowych to sie juz najezdzilysmy za swoje :)))
Masa tu sklepow z pamiatkami tez - jakby kto pytal...
Kupujemy sobie litrowe lody 'Hokey Pokey' oraz butle wody 'L&P', czyli dwa klasyczne nowozelandzkie specjaly i osladzamy sobie nimi ostatnie chwile w naszej ulubionej Zelandii...
...
Coraz smutniejsze sciagamy z powrotem do hostelu, skad zabieramy nasze duze bagaze i ruszamy na lotnisko...