Geoblog.pl    JustOla    Podróże    Nowa Zelandia, Australia i inne takie :)    Na owczej farmie - hurra!!!
Zwiń mapę
2009
25
mar

Na owczej farmie - hurra!!!

 
Nowa Zelandia
Nowa Zelandia, Pukerau
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 19951 km
 
Dzis udaje nam sie bardzo szybko dotrzec do naszych kolejnych Hostow. Jestesmy na naprawde duzej farmie!!! Zostajemy wysadzone na posiadlosci w Pukarau kilka godzin przed umowionym czasem – ot ma sie fuksa ze stopem :D

Nikogo nie ma w domu, wiec czekamy sobie grzecznie dluuuzsza chwile pod domem grzejac sie na sloncu w towarzystwie wielkiego i przyjaznego kocura.

Pani domu, kobietka sporo po 50tce - wita nas po paru godzinach gromkimi okrzykami... Co za energia! Ale to dopiero poczatki! Robyn wspomina, ze idzie sie przejsc po okolicy z kolezanka, a my mozemy w tym czasie obrac ziemniaczki na kolacje. Wyrywa nam sie, ze chetnie pojdziemy z nia na spacer... I troche tego potem zalujemy ;)

Spacer okazuje sie bowiem praktycznie joggingiem, panie maja specjalne kamizelki odblaskowe, bidony i fachowe gadzety. I my po calym dniu na stopa i nocy w namiocie... Opatulone w razie zimna i w ‘zawodowych’ geterkach a’la kaleson. Odstajemy od naszych nowych kolezanek z kazdym metrem coraz bardziej... No coz posciemniamy, ze robilysmy zdjecia cala droge ;)

Panie wracaja sie po nas w polowie swojej normalnej trasy... bez komentarza ;)
Mamy z siebie niezly ubaw...

Na kolacje gospodarze serwuja nam owieczke ze swej farmy i warzywka... I jak generalnie nie przepadamy za jagnecina, tak tym razem grzecznie jemy co dane .
Dostajemy tez wolna reke w wyborze naszego pokoju – Co za ludzie...

Ona – Robyn – istny ogien! Rozwrzeszczana i z wybornie sarkastycznym poczuciem humoru! Spiewa sobie na glos i co chwile cos pokrzykuje. Pracuje w szkole w Gore, pasjonuje sie aromoterapia. On – Graeme – chodzaca oaza spokoju i dobroci... Kojarzy nam sie z naszym Romikiem! Jest farmerem, bylym kierowca wyscigowym (mistrzem wyspy poludniowej!) oraz milosnikiem starych samochodow, ktore rekonstruuje w swoim garazu po godzinach. Razem maja oni od 4000 do 8000 owiec (zalezy od pory roku) i setki krow. Na ogromych zielonych polaciach...

Caly wieczor przegadujemy z naszymi gospodarzami.

Spimy blogo w puchowych kolderkach i prawie zasypiamy na poranna atrakcje przygotowana przez Graema... Jedziemy przypatrzec sie strzyzeniu owiec! Ha! Ha!
Specjalnie dzwonil po sasiadach dowiedziec sie, ktory strzyze w ten dzien, zebysmy mialy atrakcje! Cieszymy sie jak glupie!

Przypatrujemy sie chlopakom przy pracy, widac ze ciezka to harowka. Wyciagaja ogromne okazy (wazace nawet ok. 70 kilo) na podesty, owijaja je sobie okolo nog i dawaj... Mija minutka i gola owca wskakuje do dziury i wylatuje na dwor do ogolonych kolezanek. Chlopaki ocieraja pot z czola i wyciagaja sobie na podest nastepnego barana. Dookola nich ogromne stosy swiezo scietej welny, posegregowane wedlug gatunku... Z ogromnych glosnikow ryczy gangsterska muzyka... Owce sie dra... Szczekaja psy-poganiacze... Nie da sie opisac tego jak to wyglada, chyba – trzeba to zobaczyc... I nam sie udaje! Dzieki Graemowi!

To jeszcze jednak nie koniec! Znajdujemy na polu sasiada zablakana owce Graema i przetransportowujemy uciekiniera z powrotem do jego domu. Przesiadamy sie potem z furgonetki na quada i jezdzimy pare godzin po farmie... Woda ze zroszonej trawy opryskuje nam radosne mordki, upaprane jestesmy tez nieznanego pochodzenia blotkiem ;) na maxa. Jezdzimy przeganiajac stada konsumujacych trawe owieczek, mierzymy sie wzrokiem z mlodymi byczkami, sluchamy farmerskich opowiesci i tajemnic oraz podziwiamy widoki gor na horyzoncie... Radosc... Po raz kolejny.

Po powrocie do domostwa, relaksujemy sie chwile przy kawusi po czym ruszamy na stopa do miasteczka Gore (17 km na zachod). Znajduje sie tam najblizszy nam sklep. Postanawiamy odwdzieczyc sie za wczorajsza kolacje. Wybor pada na .... Placki ziemniaczane! Tego jeszcze w tym kraju nie serwowalysmy!

Wieczor spedzamy wiec przy lokalnym piwie (Speight’s Ale- polecamy!), plackach ziemniaczanych z sosem oraz grajac z gospodarzami w gre a’la kalambury! Smiechom i pokrzykiwaniow Robyn nie ma konca! Ciezko bedzie nam stad wyjechac... Najchetniej zostalybysmy tu na zawsze ;) Ale czas goni a tu jeszcze tyle miejsc...

ps. Justyna zapomniala grzebienia na wypad na farme, wiec owce wyczeszemy nastepnym razem ;) zreszta i tak szly pod golarke :)
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (24)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (2)
DODAJ KOMENTARZ
Aga
Aga - 2009-03-31 20:37
Justyna czy czesałaś już owce??:)
 
aga
aga - 2009-04-01 15:13
kombinezony prosto od Chanel:)
 
 
JustOla
Ola i Justyna Maraś-Bassa
zwiedziła 4.5% świata (9 państw)
Zasoby: 93 wpisy93 365 komentarzy365 2049 zdjęć2049 5 plików multimedialnych5
 
Moje podróże
03.06.2010 - 17.06.2010