No to pozdrawiamy z Japonskiej ziemi juz!
Zdazylysmy na samolot, nie bez odrobiny zestresowania, o nie... najwyrazniej czas na Heatrow leci wyjatkowo szybko... Nie zdazylysmy zakupic jenow niestety, ani tez kupic przejsciowki do gniazdka... Ale nic to!
Lot jak marzenie... wyjatkowo ciekawe filmy (znaczy sie nie przespalysmy juz czwartej nocy z rzedu, hmm)... pogoda przyjemna bardzo, jednym slowem rewelacja...
Znalazlysmy Hostel w sumie niedaleko od centrum, (Khaosan Tokyo Asakusa Annex, 1800 jenow za osobe za noc, w osmioosobowym pokoiku - chyba najtansza opcja w miescie). Narazie zatrzymamy sie tu na 2 noce tylko. Ciagle liczymy na Couch Surfing...
No i doliczylysmy sie ;) 5ego przenosimy sie do naszego pierwszego Hosta!!!
Ale po kolei!
Od dwoch dni pada deszcz... I do tego zaczyna padac kiedy wychodzimy, a konczy kiedy wracamy... Czyzbysmy nie zlozyly ofiary odpowiednim bostwom?
Hmmm.
Wczoraj, bardzo dzielnie, nie poszlysmy od razu spac... choc kusilo, oj kusilo... Udalysmy sie za to na obchod okolicy. Mieszkamy w dzielnicy Asakusa - cisza i spokoj... Wszystko malenkie. Malenkie sklepiki z malenkimi sklepikarkami, przy malenkich uliczkach... taka duza Szuflandia. Lokalni mieszkancy albo nie mowia w zadnen sposob po angielsku albo maja problemy ze wskazywaniem kierunkow.
Dzieki temu znamy ta okolice jak kieszen wlasna. Badz jak rodzinne Strzemieszyce - Justyna twierdzi ze to prawie tak samo... ;)
Rzuca sie tu tez w oczy przytlaczajaca wszechobecnosc slodyczy...
Obejrzalysmy Swiatynie Sensoi oraz bardzo imponujaca Pagode. W deszczu.
Nie obeszlo sie - rzecz jasna - bez wyprobowywania lokalnych przysmakow kulinarnych. I tu zdania sa podzielone! Co jest Twoim przysmakiem niekoniecznie jest przysmakiem moim!
W kategorii Najbardziej Kontrowersyjny Przysmak Szuflandii pierwsza nagrode zdobywa:
Zielone Agemanju*
www.agemanju.co.jp
Brawa!!!
*owszem, posiadamy zdjecia Justyny kosztujacej to zielone cos, aczkolwiek ze wzgeldow estetycznych nie zostanie ono dopuszczone do publikacji - a nuz jecie wlasnie kolacje...
Zablakalysmy sie tez w (z pozoru) niczego nie zapowiadajaca uliczke, przy ktorej jakze japonsko ucierpialy nasze zmysly. Slyszeliscie o Pachinko? Taki lokalny fenomen. Opisywany w przewodnikach. Duze pomieszczenie wypelnione automatami do gier. Automaty brzecza i popiskuja... Gra kiczowata muzyka i niemilosiernie tluka sie metalowe kulki... Na ekranikach infantylne obrazki, dominuje roz i sreberka. Taka mieszanka dzwiekow i kolorow, ze w glowie sie kreci od samego progu. A przy automatach siedza starsze panie i panowie pod krawatami. I tluka mechanicznie w jakies przyciski z wyrazem otumanienia na twarzach... Jakas pani podejrzanie glaszcze mini wiaderko z metalowymi kulkami... Brrrr... Ponoc wygrac mozna zapalniczki, kalkulatory, grzebienie...
Udaje nam sie zrobic tylko jedno szybkie zdjecie i zostajemy wyproszone przez Dyzurnego.
Po takich wrazeniach nic tylko wrocic do Hostelu i poprobowac lokalnych wyrobow browarnianych....
Dzis z samego rana... Ok nie spierajmy sie o znaczenie pojecia ... udalysmy sie do centrum.
Palac Cesarski nie jest niestety udostepniony dla maluczkich. Pospacerowlaysmy po urokliwych ogrodach z domkami, w ktorych kiedys - dawno temu - zamieszkiwali dzielni Samuraje. Wedlug jednej z nas napewno zeskakiwali tez oni z takich wysokich murow krzyczac rozne dziwne slowa, i napewno nie stawalo sie im nic zlego jak tak skakali... Zgadnijcie, ktora to wymyslila...
Ogrody zrobily na nas mile wrazenie mimo tego, ze padalo. Wyobrazalysmy je sobie cale w kwitnacych wisniach... Grunt to wyobraznia.
Poznalysmy tez nowego kolege z Indii, o imieniu ktore ciezko zapamietac... Nie mial mu kto zdjec robic i tak jakos polecialo...
Obejrzelismy razem Tokijskie centrum szpanu, dobrych metek i szklanych budynkow - czyli Roppongi. W toaletach rozbrzmiewa jazz, a muszle klozetowe podgrzewaja Ci kuper, jak chcesz.
Ach! No tak, zapomnialabym o Japonskiej Pizzy z gorgonzola i miodem! W sumie to nie ciezko o niej zapomniec - taka duza... Sic! bylysmy glodne juz po paru minutach. Nazwalybysmy to spieczonym nalesnikiem, badz tzw maca... W sumie dobrze wiedziec ze nie kazdej Pizzy Burek.
No i do tego Justyna wloila mi w pilkarzyki, dosc znacznie... przez co kolega o tajemniczym imieniu nazwal ja: Myslicielem lecz Zwyciezca... HM HM HM ;)
Po Roppongi, bardzo nieglownymi uliczkami dotarlysmy do Tokyo Tower. Obficie oswietlona rzecz. Od progu do wind (czyli jakies 10 metrow) co krok stoi ktos w dziwnym uniformie i klania Ci sie w pas jak wchodzisz... Zyczac czegos milego, jak mniemam po wyrazach twarzy... To samo przy wyjsciu... Dziwnie tak jakos ;)
Widoczek z gory calkiem przyjemny, jestesmy zadowolone.
(Koszt wjazdu bardzo kosmiczna winda do obserwatorium na wysokosci 150m - 810 jenow, mozna jeszcze wyzej na 250 metrow za dodatkowe 600 jenow).