Od rana jesteśmy podekscytowane – to dzisiaj ma się spełnić nasze kolejne małe marzenie :)
Już w Australii śniły nam się po nocach wieloryby, niestety tam nie udało się nam ich zobaczyć. Miałyśmy nadzieję, że pewnego dnia na Islandii…
Czyżby to był ten dzień? Idziemy na rekonesans do miasta. Jest tutaj kilka firm, które organizują rejsy z oglądaniem wielorybów. Decydujemy się popłynąć z firmą North Sailing, argumentem przemawiającym za jest fakt, iż mamy zniżkę na jej usługi :)
Cieszymy się jak głupie, że nasze marzenie jest bliskie spełnienia. Rejs mamy o 15-ej więc jest jeszcze chwilka czasu do zagospodarowania. Czemu by nie odwiedzić Muzeum Fallusa? :) Założyciel, leciwy już pan, ma dość nietypową pasję - kolekcjonuje narządy wszystkich zwierząt żyjących na Islandii. Brakuje mu na szczęście okazu Homo Sapiens (przynajmniej tak było w okresie naszego pobytu na wyspie:)) Pasjonat uzyskał jednak deklaracje oddania narządów od kilku dzielnych bądź żądnych sławy panów :) Zdjęcia ich przyrodzeń „ozdabiają” jedną ze ścian muzeum. Oglądamy fallusy wielorybów, ptaków, kopytnych, myszek, psów i kotów… Opuszczamy muzeum z mieszanymi uczuciami.
O wyznaczonej godzinie stawiamy się w porcie. Niestety uzbierała się niemała grupka chętnych do podglądania wielorybów. No cóż „private boat” tym razem nie będzie :( Wchodzimy na łódź i zajmujemy najwyższe miejsca :) Dostajemy też do użytku firmowe kombinezony, ponoć będzie bardzo wietrznie i zimno. Wysłuchujemy kilku słów wprowadzenia i odbijamy od brzegu. Mamy wypatrywać minke whale czyli płetwala karłowatego. Płyniemy jakieś 40 minut i nic… Czyżby walenie postanowiły dzisiaj się nie pokazywać ludziom? :(
Nagle słyszymy komunikat: „Jest na 13-ej” i oczom naszym pojawia się płetwal :) Najpierw daleko, tylko zarys. Ale podpływamy bliżej i możemy zobaczyć naszego pierwszego wieloryba. Od tej pory przez ok. 2 godziny wpatrujemy się w wodę i krzyczymy na przemian „na 9-ej”, „na 15-ej” itd. Za chwilę słyszymy znowu „są dwa – ale mamy szczęście”. No tak, jesteśmy szczęśliwe ale i skoncentrowane, bo nie chcemy przeoczyć żadnego momentu wypłynięcia ssaków na powierzchnię. Pojawiają się i znikają, raz dalej, raz bliżej, by znowu przepłynąć pod łodzią i wypłynąć z drugiej strony. Dopływa do nas drugi stateczek i już razem je obserwujemy. Pstrykamy mnóstwo fotek i nie możemy się nacieszyć. Zwłaszcza, że otaczający krajobraz też jest godny sfotografowania. Ale z nas szczęściary!!!
Powrotne 40 minut pozwala nam nieco ochłonąć. To na pewno będzie jedno z tych doświadczeń, które będziemy długo wspominać :)
Tak udany dzionek postanawiamy uczcić napojem chmielowym. Jednak kilka minut za długo szukamy sklepu i całujemy przysłowiową klamkę. Wracając na pole namiotowe zauważamy autokar na niemieckich rejestracjach. Justyna mówi, że o ile zna życie i kierowców autokarów turystycznych to zawsze mają oni w bagażniku tajne zapasy na sprzedaż... Podchodzimy do kierowcy, uśmiechamy się, miło zagadujemy i po chwili odchodzimy z zakupami po promocyjnej cenie. Widać Justyna zna życie, a kierowca nie zna cen islandzkiego piwa ;)
Delektujemy się przed namiotem, kiedy to dosiada się do nas miły chłopiec i zdradza tajną lokalizację gorących źródeł. Postanawiamy jeszcze dzisiaj je odszukać i wymoczyć się za wszystkie czasy. Po kilku minutowym spacerze i ucieczką przed atakującymi nas ptakami docieramy do „basenu”. Woda jest cudnie gorąca, a widok zapiera dech w piersiach. Jest też nasz ulubiony łubin :) Chyba nie wymarzyłybyśmy sobie lepszego zakończenia dnia. Siedzimy w wodzie kilka godzin czekając na zachód słońca. O 1-ej w nocy dajemy za wygraną i zgodnie stwierdzamy, że zachód dziś nas nie odwiedzi, a i skóra na ciałach naszych pomarszczyć się już bardziej nie może :)
Wracamy i szczęśliwe zasypiamy :)
(J.)