Naładowani radością objeżdżamy okolicę i kierujemy się znowu na R1-kę. Zatrzymujemy się przy wodospadzie bogów (Goðafoss) i powolutku żegnamy z Krzysiem. Zostajemy przy drodze do Husaviku, z całym grajdołkiem naszych bagaży. A Krzysztof musi zdążyć oddać auto i wczesnym porankiem złapać samolot do Krakowa. Zostajemy więc zdane na łaskę i niełaskę islandzkich, i nie tylko, kierowców. Na poboczu zastanawiamy się nad fenomenem upchnięcia tak dużej ilości rzeczy w naszych plecakach. Po tygodniu wygód podróżowania autem combi, przerzucenie się na dwa ograniczone pojemnościowo plecaki nie jest łatwe. Krzyś pomaga nam wyrzucić wszystko do przydrożnego rowu i znika za zakrętem, a my ufnie wypatrujemy nowego kierowcy ;)
Nie czekamy długo, w dalszą podróż zabiera nas młoda studentka, która opowiada nam nieco o poglądach wielu Islandczyków na obraz ich ojczyzny kreowany w mediach po ostatnich wydarzeniach w związku z wybuchem Eyjafjallajökull. Generalnie wydają się mieć dużo radości z apokaliptycznych njusów serwowanych np. w amerykańskich serwisach informacyjnych. Dla nich był to tylko kolejny wybuch odczuwalny dla mieszkańców najbliższych wulkanowi okolic. A że natura namieszała w niejednym biznesie? Sympatycznie się z tego radują chyba :) Polubiłyśmy dziewczynę :)
Późnym, lecz rzecz jasna jasnym wieczorem zostajemy zawiezione do miejscowości - Húsavík. Rozbijamy się na polu namiotowym niedaleko centrum. Następnego dnia planujemy popodglądać walenie ;)
Ps. :) Żeby nie było wątpliwości: http://www.northsailing.is/home/
Aha, gdybyście przed Husavikiem byli w YHAch, to pytajcie o te rejsy, wtedy jakaś tam zniżka się trafi na ogół.
O.