Kilkanaście godzin po opuszczeniu Arnarstapi osiągnęliśmy nasz tymczasowy cel – maleńką, uroczą i pięknie położoną mieścinę Flateyri!
Od samego początku, kiedy to dawno, dawno temu, za górami, za lasami, w odległych miejscach takich jak Dąbrowa, Londyn czy Finse ;) marzyłyśmy o miejscach na Islandii, które chciałybyśmy nawiedzić - ten właśnie odległy zakątek Fiordów Zachodnich kusił nas chyba najbardziej. Gdy zaś pewnego dnia opowiedziałyśmy Krzysiowi o tym, że wyjeżdżamy, a on odrzekł, że w takim razie do nas dołączy i przy okazji odwiedzi koleżanki mieszkające gdzieś na samym krańcu wyspy – dojechanie „aż na sam czubek Islandii” zostało nie tylko dodatkowo umotywowane, ale i wstępnie zaplanowane!!!
Do magicznego, kanarkowego domku Karoli i Mau dojechaliśmy bardzo wczesnym rankiem. Po powitalnej wymianie kilku zdań dość szybko usnęliśmy na wymoszczonych nam legowiskach, ku niewątpliwemu zainteresowaniu dwóch pięknych, mieszkających z dziewczynami kocurów… Zmęczenie w końcu z nami wygrało…
Już wypoczęci wybraliśmy się na spacer…
Z ciekawostek dotyczących tego miejsca można wspomnieć, iż historia tej niespełna 300 osobowej osady sięga aż końca XVIII wieku, a przez większą część kolejnego stulecia była to jedna z najważniejszych na Islandii stacji wielorybniczych! Dowiedzieliśmy się przy okazji, że zatrzymaliśmy się w jednym z najstarszych, zabytkowych domków w miasteczku, w którym onegdaj pomieszkiwało sporo wielorybników!
Z najświeższej historii Flateyri należy zaś wspomnieć o smutnych wydarzeniach, które miały miejsce późną jesienią 1995-tego roku. Wtedy to, w środku nocy, na uśpioną wioskę zeszła potężna lawina śnieżna. Zepchnęła ona do morza kilkadziesiąt domostw i zabrała życie 20tu osobom… Każdy z tutejszych mieszkańców stracił tej nocy kogoś bliskiego… Dziewczyny opowiedziały nam m.in. historię domu, którego jedna połowa zdołała się zachować, a druga została zniszczona… O tym, kto przeżył zadecydowało rozmieszczenie sypialni…
O tamtych smutnych wydarzeniach nie da się tu nie myśleć… Na zboczach najbliższej góry zbudowano konstrukcję w formie wału, który to ma stanowić „zaporę” i w razie zagrożenia zmienić tor następnej lawiny, ochraniając miasteczko…
Głodni widoków wdrapaliśmy się po zboczu porośniętym łubinem – tak dla odmiany ;) - na dominującą nad Flateyri górę. Krajobraz widziany z tej perspektywy zachwycił nas jeszcze bardziej… Fantastyczne miejsce… znowu! :)))
Po zejściu na dół - głodni, ale już inaczej - wybraliśmy się zaś na piwko i kolację do lokalnego baru, a pod wieczór znowu spacer, tym razem jednak już bez wdrapywania się na stoki… Nocą, jak to nocą – nocne Polaków rozmowy plus wędrówki palcem po mapie. ;)
Aha – i jeszcze coś o Flateyri, co może świadczyć o pogodzie ducha jego mieszkańców - w porastającym zbocze „góry złoczyńcy” łubinie ktoś z mieszkańców Flateyri stworzył uśmiechniętą buźkę… Każdego demona trzeba przecież oswoić ;)
Ps. Wielkie dzięki za gościnę kierujemy w stronę Karoli i Mau! Miło było u Was dziewczyny :)
(O.)