Do Bangkoku dojeżdżamy o poranku...
Jak zwykle, przysłowiowym rzutem na taśmę, udaje się nam znaleźć hosta w ostatniej chwili. Człowiek, na którego liczyłyśmy - Jolly - miał gościć kogoś innego i już szykowałyśmy się na poszukiwania hostelu, gdy napisał nam on niespodzianie, że jego CouchSurferzy zmienili zdanie, w związku z czym chętnie nas u siebie przyjmie... Spędzamy chwilę na dworcu autobusowym, zdobywając wszystkie informacje potrzebne do dotarcia do centrum, bez płacenia przesadzonych cen za taksówki.
Publicznymi i zapchanymi środkami transportu docieramy do starego miasta, gdzie Jolly wychodzi nam na spotkanie... On i jego żona mieszkają w tradycyjnym drewnianym domku niedaleko rzeki. Witają nas naprawdę ciepło, Ann krząta się i robi nam śniadanie, a Jolly opowiada o sobie i Bangkoku...
Wybieramy się na spacer po mieście w towarzystwie przemiłej Ann, która zabiera nas we wszystkie ważne miejsca i opowiada masę ciekawych historii. Bangkok robi na nas miłe wrażenie, jest bardzo kolorowy i gwarny. Nie udaje nam się wejść na teren Świątyni Emeraldowego Buddy i Pałacu Królewskiego. Za pierwszym podejściem okazuje się, że mamy nieco za krótkie spodnie, a możliwe do wypożyczenia na miejscu spódnice się wyczerpały... Za drugim podejściem - gdy wracamy już przebrane - okazuje się, że na okazję jakichś ważnych ceremonii wstęp maluczkim jest już zabroniony.
Spacerujemy po innych pięknych świątyniach Bangkoku, przekładając pałace na jutro.
Jemy przepyszny lunch na przydomowym targowisku, karmimy też setki wielkich i tłustych ryb przyświątynnych (na szczęście ponoć)...
Wieczorkiem nasi wspaniali hości zabierają nas na kolację. Za ok. 10 zł jesz ile chcesz. A przygrywa nam lokalna kapela z Michaelem Jacksonem jak żywym :) Dostajemy na stół mały grill i zaczynamy wielką nasiadówę :) Przynosimy z bufetu różniaste potrawy i sami je grillujemy, nowa dostawa i znowu grillowanie :) Trzeba jednak uważać i znać swoje możliwości, bo za niezjedzenie wszystkiego co przyniesie się na stół grozi kara pieniężna :) Siedzimy tak 2 godziny pałaszując !!! Znowu poznajemy nowe smaki i zapachy. Azja jest rajem dla żarłoków takich jak my.
Po takiej uczcie i balu dla naszych kubków smakowych udajemy się na obiecany nam wcześniej tajski masaż. Ponoć miejsce do którego idziemy jest najlepsze w całym Bangkoku. A Jolly i Ann wiele masaży już odbyli :) Tak więc podekscytowane idziemy na nasz pierwszy masaż całego ciała.
Zaczyna się nieźle... Już po kilku pierwszych sekundach masażu naszych stóp panie masażystki zdają sobie sprawę, że nie będzie z nami łatwo. Śmiejemy się jak głupie, bo wszystko nas "gilgocze". Panie masujące też mają niezły ubaw :) A co, lubimy nieść radość innym :) To co wyrabiają z naszymi ciałami jest nie do opisania, nie wiedziałyśmy, że jesteśmy w stanie wykonać takie figury. Może to jeszcze gdzieś wykorzystamy :)
Po dniu i wieczorze pełnym wrażeń szybko zasypiamy.
Rankiem kolejna próba wejścia na teren Świątyni Emeraldowego Buddy i Pałacu Królewskiego. Tym razem udana :) Spacerujemy po olbrzymim obszarze, gdzie na każdym kroku wyłania się przed naszymi oczyma kolejna świątynia. Są piękne, kolorowe i przestronne. Robią na nas ogromne wrażenie. Do tego Ann opowiada nam troszkę o religii i kulturze :) Mamy swojego prywatnego przewodnika. Ale z nas szczęściary !!!
Włóczymy się jeszcze troszkę po mieście. Idziemy też odwiedzić Jollego w jego pracy. Prowadzi on sklep z biżuterią, więc kilka drobiazgów kupić należy :) Jemy razem obiad na mieście. Jeszcze małe zakupy na pobliskim targowisku i do domu pakować się! Kilka minut po północy mamy samolot do Londynu :(
Pakujemy się tonąc we łzach. Nasza wielka, piękna przygoda dobiega końca. Na otarcie łez pozostaje nam myśl, że jutro spotkamy się z naszymi przyjaciółmi w Londynie.