Mamy coraz mniej czasu w tej wloczedze, a coraz wieksze apetyty...
Nasi hosci za najlepsze miejsce na ostatni przystanek w Malezji polecaja nam m.in. wyspe Langkawi... Po krotkiej naradzie decydujemy sie na ta destynacje... Najlatwiej dostac sie tam autobusem z centrum Kuala Lumpur, ponoc. Postanawiamy pojechac noca az do Kuala Perlis, skad mozna potem wziasc prom na sama wyspe...
Na dworcu Pudu Raya w centrum miasta istny mlyn... Dziesiatki naganiaczy napadaja wrecz na wchodzacych oferujac swa "pomoc". Czyli azjatycka klasyka. Ale w najlepszym wydaniu chyba... Masa firm stara sie nas namowic na zakup biletu wlasnie u nich... Dzielnie sie opedzamy i uparcie probujemy kupic bilet w zaufanym, bo krajowym, Transnationalu. Okazuje sie jednak, ze ich bilety sa wysprzedane. No i zaczyna sie... Od okienka do okienka. Wszyscy maja podobne ceny, czyli z 10 Rinngitow drozsze niz podawane bylo na internecie. W koncu kupujemy bilety za 42RM od osoby... Wybite jest na nich 42.90RM, hmm, zastanawiamy sie jak ta machina dziala, bo powatpiewamy w to, zeby pani w okienku na tym tracila... ;)))
Mamy zjawic sie na platformie nr 4 o godzinie 23-ciej. Odjazd: 23.30...
Wracamy do domu po bagaze i Evette podwozi nas w nocy na dworzec-moloch. Na platformie nr 4 - rzecz jasna - nie nasz autobus. Pan kierowca cmoka i wysyla nas do autobusu naprzeciwko. I tam ciekawostka. Na tablicy nie ma naszego Kuala Perlis, tylko kilka innych miast. Pokazujemy bilety, pan twierdzi ze "okej okej, pakujcie bagaze". Po czym gada cos przez radio i ma ubaw. Nie oddaje nam oryginalnych biletow, w zamian wypisujac jakies swistki.
I tu sie buntujemy... Nasza intuicja i doswiadczenie ;) podpowiadaja nam chorem, ze cos tu nie gra... Dluzsza chwile nalegamy na oddanie nam naszych czesci biletow, pan caly czas odmawia. Wiec w koncu same je sobie wyciagamy z jakiegos stosu papierow. I tu pan kierowca zmienia zdanie. Wyrywa nam bilety, bazgra cos na nich i mowi ze przeciez, jako ze mamy autokar innej firmy powinnysmy isc na platforme nr 21! No jasne... Jakiez to oczywiste, przed chwila bylysmy w jedynym wlasciwym - bo jego - autobusie... :) Mogl sie do konca trzymac pierwszej wersji, oddac nam paragony i bysmy pewnie pojechaly, cholera wie gdzie... Ale na tyle cwany to ow kierowca - na szczescie dla nas - nie byl...
Biegniemy wiec na platforme nr 21... I tam znowu nikt nic nie wie... Na pytanie: "Dokad ten autobus jedzie?" slyszymy odpowiedz: "A dokad chcecie jechac?"... "Na Kube" - mamy ochote odpowiedziec... Niezly mlyn. Dochodzimy swego jeszcze pare minut, po czym wsiadamy do jednego autobusu i tylko ufamy ze jedzie tam, gdzie chcemy. Ten kierowca oddaje nam nasze bilety, wiec przynajmniej bedzie dowod, ze zaplacilysmy za kurs do Kuala Perlis. A nie na ten przyklad do malezyjskich Niegowonic w polowie drogi...
O 5tej rano, na trasie, okazuje sie ze musimy sie przesiasc do jakiegos innego autokaru, bo ten zakonczyl wlasnie kurs. Wszyscy pasazerowie sa zdziwieni... heh, czyli jedna wielka samowolka...
Ok 7ej rano dojezdzamy do celu :) Uff... udalo sie ;)
Po szybkim rekonesansie lapiemy prom do Kuah na wyspie Langkawi (18RM w jedna strone, od glowy). Rejs trwa godzine i caly ten czas spedzamy na pokladzie robiac zdjecia i pozujac do zdjec na prosby malezyjczykow... Istne z nas gwiazdy ;)
Dostajemy kilka wiadomosci od kolejnego Hosta, ktorego udalo nam sie znalezc zaledwie wczoraj. Oczywiscie z wyspy :) Rizala nie ma w domu, ale obiecuje on nam, ze jego znajomy sie wszystkim zajmie i zaprowadzi nas do jego - pustego - mieszkanka :) Tego jeszcze nie mialysmy - chata Hosta cala dla nas :) Host dojedzie w srode :)