Z samego rana wsiadamy w wypozyczony automobil i jedziemy rzucic okiem na Port Douglas. Okazuje sie on byc kolejnym przeuroczym miasteczkiem, z plazami jak z reklam idyllicznych miesiacow miodowych :) Dobrze, ze widzimy je teraz - nie bedzie cisnienia ;))))))))
Po drodze zajezdzamy do wawozu Mossman, ktory jest jednym z obowiazkowych punktow wycieczek na Cape Trib. I szczerze mowiac, gdyby byl to nasz pierwszy punkt wykupionej wycieczki to bylybysmy nieco zawiedzione... Rzeczka jak rzeczka - przyjemna i kamienie spore, ale zeby rzucalo na kolana? Hmm...
Droga - calkiem fajna - widokowa - tuz przy oceanie. Rozgladajac sie wokolo dojezdzamy do miejsca przeprawy promowej w Daintree. Przez rzeke kursuje cos a'la prom - platforma na linach, ktora za 19$ (w dwie strony) przewozi nasz samochod z jednego brzegu rzeki na drugi... A w rzece krokodyle ponoc :)
Droga za Daintree jest naprawde wyjatkowa... Kreta i waska, a dookola tropikalny las... Pogoda nam dopisuje, jest cieplo i slonecznie. Zjezdzamy w jedna z bocznych, nieutwardzonych drog, aby po 6-ciu kilometrach dojechac do Cape Kimberley. Palmy kokosowe rosna tuz przy plazy, jest pieknie i dziko... Latwo mozna sobie tu wyobrazic jak czuja sie rozbitkowie na swoich Pietaszkowych wyspach...
Przy trasie raz po raz zobaczyc mozna tablice ostrzegajace przed krokodylami i inna zwierzyna... Duzo tu podmoklych terenow i bajorek rodem z filmu "Powrot do Edenu" ;) Ponoc mieszkaja tu tez pytony i inne takie... No i jest jedno "jadowite" drzewo tez... Heh - fajnie!
Kilka razy wybieramy sie pospacerowac nieco glebiej w tropikalny las - chcialybysmy zobaczyc wielkie kazuary... Niestety, jedyne co udaje nam sie spotkac to tylko kuropodobne ptactwo grzebiace :) Piekna i bujna roslinnosc robi jednak wrazenie i az nie chce sie z tych lasow wychodzic...
W drodze przez kraine Daintree przejezdzamy rowniez kolo plantacji herbaty - fajnie tam pachnie :)
Odwiedzamy jeszcze kilka pieknych plaz, pijemy kawke w surrealistycznie polozonej kafejce, wypelnionej zapachem kadzidel i jazzem... Romowy o zyciu nigdy nie mialy lepszego tla ;)
Do samego Cape Tribulation dojezdzamy w sam raz na zachod slonca.
Lapiemy ostatnie promienie swiatla robiac kilka zdjec w zatoce, po czym wracamy do Cairns ciut zmeczone, ale mega radosne - znowu :)))