Dojezdzamy do Airlie Beach o 9.30 rano. Cieszymy sie bardzo, bo wiemy, ze ktos nas oczekuje …
Kilka minut idziemy do mieszczacego sie w samej przystani biura naszego nowego hosta Johna. Jak pisalysmy juz wczesniej mieszka on na katamaranie i do tego prowadzi swoj wlasny kanal telewizji internetowej. Zapowiada sie bardzo ciekawie …
John nie kaze nam dlugo czekac na nasza kolejna wielka przygode!!!
Szybki prysznic, szybkie zakupy i juz ladujemy na pontonie, ktorym doplywamy do naszego nowego domu.
Katamaran calkiem duzy… Mozna by powiedziec 3 pokoje, kuchnia i salon, ale oczywiscie wszystko w miniaturce. Dostep do wody biezacej i do internetu. Prawie jak w hotelu 5 gwiazdkowym :)
Dlugo nie czekamy na polecenia wydawane przez kapitana. Przeciagamy jakies liny, rozwijamy zagle i wyciagamy kotwice (wcale nie jest to takie latwe – jak na pierwszy raz to chyba nie najgorzej nam poszlo :).
Zaczynamy zeglowac w strone Wyspy Hook. Piekne widoki dookola nas!!! Blekitna woda i niebo, zielone wysepki mniejsze i wieksze, jachty i katamarany po obu stronach burty... Mamy szczescie. gdyz wieje dobry wiatr i nie musimy uruchamiac silnikow, dzieki czemu slyszymy szum wiatru i fal. Dajemy sie prowadzic silom natury :)
John daje nam troszke posterowac, choc i tak wiekszosc roboty wykonuje automatyczny pilot :). Po kilku godzinach doplywamy do wyspy i tam cumujemy na noc. Zostajemy ugoszczone przepysznym kurczakiem po tajsku :) Mniam... mniam... Snujemy opowiesci do poznego wieczora :)
Nastepnego ranka pogoda jest przepiekna, wiec nasz kapitan ku naszej radosci proponuje nam plywanie w masce po rafie koralowej. Wiecej nam do szczescia nie brakuje. Robimy pyszna jajecznice z pieczarkami na sniadanie i plyniemy w ulubione miejsce Johna - na malenka wysepke - Black Island, gdzie piekna rafa koralowa dostepna jest prawie tuz przy plazy.
Wskakujemy do pontonu i doplywamy na brzeg. Zakladamy maski, rurki do oddychania i pletwy, jeszcze kilka slow instruktarzu i juz jestesmy w wodzie. Co za radosc!
Przez pierwsze kilka minut jestesmy jeszcze ostrozne i trzymamy sie blisko brzegul, co chwilke wynurzajac. Po chwili jednak czujemy sie jak ryby w wodzie :) Mamy juz swoje pierwsze podwodne kolezanki badz kolegow :)
Swiat podwodny jest piekny, niesamowite kolory i to dziwne uczucie stanu niewazkosci...
Obserwujemy coraz to ciekawsze okazy. Co za ksztalty :) Cieszymy sie jak dzieci :) Kolejne male marzenie nam sie spelnilo. Nurkujemy na rafie, SAME, bez innych turystow. Plaza, rafa, kapitan i katamaran na nasza wylacznosc :)
Po kilku godzinach nurkowania, kiedy nasze ciala robia sie powoli fioletowe decydujemy sie z zalem na wyjscie z wody i powrot na katamaran. Jakie szczescie, ze John tuz przed powrotem pozyczyl nam swojego specjalnego aparatu fotograficznego do zdjec pod woda. Szkoda tylko, ze nie mialysmy wiecej sily na ponowne nurkowania w dalszych glebinach :) Kilka fotek jednak mamy! Lepszy rydz niz nic :) Najwazniejsze i tak mamy w glowach :) Na zawsze :)
Dopelnieniem tego cudownego dnia staje sie pozniej spektakularny zachod slonca. Cale niebo mieni sie roznymi odcieniami czerwieni i zolci! John mowi, ze tego typu zachod zdaza sie tu tylko raz w roku :) Ale z nas szczesciary!!!
Aby sie troszke odwdzieczyc za pomoc w spelnieniu marzen gotujemy na kolacje polska wersje gulaszu wegierskiego :)
Trzeciego poranka czeka na nas kolejna mila niespodzianka :) John postanawia pokazac nam najpiekniejsza plaze Wysp Whitsundays - Plaze Whitehaven. Przed wyruszeniem jemy tosty po francusku przygotowane przez naszego kapitana, po czym plyniemy na spotkanie z kolejnymi pieknymi widokami. Tym razem juz na silniku, poniewaz Johnowi cos wypadlo i wieczorkiem musimy byc z powrotem w Airlie Beach.
To co ukazuje sie naszym oczom jest nie do uwierzenia, tak pieknych plaz jeszcze nie widzialysmy. Po prostu raj na ziemi. Wyskakujemy z katamaranu i juz same idziemy na punkt widokowy. Absolutnie i niewyobrazalnie piekne miejsce.
John uprzedza nas, ze przewodnicy grup zorganizowanych odwiedzajacy to miejsce moga nas wypytywac czym przyplynelysmy i prosi, aby nie zdradzac jego nazwiska. Chyba nie chce byc znany z tego, ze pokazuje to miejsce couchsurferom za darmo. Podczas, gdy inni turysci placa gruba kase za zeglowanie :)
Jakiez to jestesmy dumne, kiedy owszem jeden z przewodnikow zadaje nam pytanie z ktora jestesmy grupa, a my odpowiadamy z usmiechem na twarzach “private boat ”.
Jestesmy tez swiadkami ciekawej wymiany zdan. Jedna z turystek prosi swoja przewodniczke o zrobienie zdjecia, a ta jej odpowiada ze nie moze, bo jej ubezpieczenie tego nie obejmuje. Zastanawiamy sie o co cho... Przewodniczka robi natomiast chetnie zdjecia swoim aparatem, za co prawdopodobnie pobiera jakies oplaty :( Ale co do tego ma ubezpieczenie. Glupota, ktora az boli. Po czym podchodzimy do smutnej i zdziwionej pani turystki, mowimy ze my nie mamy zadnego ubezpieczenia, ktore przeszkadzaloby w zrobieniu pamiatowego zdjecia jej wlasnym aparatem... Wiec jesli chce, mozemy jej pomoc :) Heh...
Robimy sesje turystce, a potem oczywiscie i sobie :) Jest cudnie, widoki niezapomniane :) Jeszcze szybka kapiel w przezroczystej wodzie i znow jestesmy na katamaranie piszczace ze szczescia :) Zeglujemy w powrotna strone :(
Wieczorkiem doplywamy do przystani i z koncowki zapasow gotujemy ziemniaczki z maselkiem na kolacje :) Spedzamy swoja ostatnia noc na wodzie :( John proponuje nam spedzenie jeszcze kilku dni na katamaranie swojego kolegi :) Niestety, musimy odmowic. Oh, ten uplywajacy czas...
Rankiem John podwozi nas na autobus zarezerwowany juz wczesniej. Kolejnym naszym celem jest Townsville, a dalej Wyspa Magnetyczna.
Wspaniale 3 dni. Thank you John !!!