Do Hervey Bay docieramy stopem i jestesmy na miejscu wczesnym popoludniem. Spotykamy sie tu z Cameronem, Hostem z CouchSUrfingu, ktory wprawdzie nie moze nas u siebie goscic, ale w zamian obiecuje sie nami zajac :) I swietnie mu to wychodzi - trzeba przyznac :) Obwozi on nas po okolicy swoim Jeepem i pomaga dopiac wyprawe na Fraser na ostatni guzik.
Wszedzie w Australii roi sie od ofert zorganizwanych safari po wyspie Fraser... Nie da sie na nia wjechac niczym innym niz pojazdem z napedem na 4 kola. Trzeba tez miec pozwolenia na kamping na wyspie i zarezerwowane miejsca na promie.
Od kilku dni bola nas juz glowy od myslenia jak zobaczyc ta niesamowita wyspe bez pakowania sie w zorganizowane wycieczki... Mozna tu bowiem zaplacic ok 300 dolcow i zostac przydzielonym do osmio badz dziesiecio osobowej grupy, ktora dostaje Jeepa na 3 dni i dawaj - przygoda... Na sama mysl jednak o wyladawaniu w Jeepie z panienkami w bikini i chlopcami starajacymi sie im zaimponowac nowo nabyta zdolnoscia napedu na 4 kola ;) nie robi sie nam za dobrze... Problem w tym, ze wszedzie slyszymy ze inaczej to sie raczej nie da :(
Na cale szczescie lokalny Cameron, mowi nam ze bzdura... Mozemy zobaczyc wyspe po swojemu! W koncu swoj chlop - myslimy! ;) Decydujemy sie wjechac na wyspe najtanszym z promow (35$ od osoby - powrotny), spac w namiocie i 3 dni wloczyc sie szlakami po lesie deszczowym :) Hurra!
Cam pomaga nam zorganizwac permity na kamping na wyspie (4.95$ od osoby za dzien) plus obiecuje podwiezc nas na przystan do River Heads i nas z niej za 3 dni odebrac... :) Nie ma tam zadnego srodka lokomocji publicznej wiec Ave Cameron! Zostawiamy takze u niego kilka reklamowek z rzeczami, ktorych nie bedziemy na Fraser potrzebowac. Uf... Kupujemy tez zapasy zywnosci i wody na 3 dni, bo na wyspie nie bedzie gdzie...
Zatrzymujemy sie na polu namiotowym - wiadomo - tuz przy plazy (tym razem dominujacymi zwierzetami pola sa oblesne nietoperze :)
Jutro o szostej rano Cameron przyjedzie tu po nas, coby podwiezc nas i plecaki na prom :) Radosc!