Port Stephens jest naprawde uroczym polwyspem... Kontemplujac broszury namolnie gromadzone w informacjach turystycznych, od jakiegos czasu wiemy juz, ze bedzie ciezko zobaczyc cala ta okolice w krotkim czasie. Tym bardziej na stopa.
Idziemy lapac okazje za miasteczko Raymond Tarrace, w ktorym zostawilysmy nasze garby, w niechlubnym juz Hoteliku. Mamy nadzieje zlapac kogos, kto tak jak my bedzie chcial zobaczyc wszystko na spokojnie. Zatrzymuje sie nam pan na pierwszy rzut oka wygladajacy jak Leon Zawodowiec :) Okazuje sie byc bardzo przyjazny i wcale nie ma Leonowych tendencji ;) Oferuje on nam podwiezienie o zaledwie kilka kilometrow, aczkolwiek po paru minutach rozmowy mowi nam, ze w sumie nie ma nic lepszego do roboty, wiec chetnie pokaze nam okolice :))) Ha! Urok osobisty czy po prostu szczescie? ;)
Jedziemy wiec razem m.in. do Anna's Bay, gdzie podziwiac mozna wielgachne wydmy dlugie na 30 kilometrow, a takze niezle szerokie. Klimat narzuca sie nam pustynny i gdyby nie bliskosc wody to mozna by sie wkrecic :) Wieje niemilosiernie a i piach zasypuje nas blyskawicznie - trzeba uwazac gdzie sie parkuje ;) I nie wyciagac na za dlugo aparatow - niestety...
Piekne zatoczki, skalki, cieplutki piasek, spokoj i widoki na okoliczne wysepki... Idyllicznie. Tak mija nam pol dnia. Nasz mily kierowca zostawia nas wczesnym popoludniem w Nelson Bay. Po wizycie w informacji turystycznej decydujemy sie na rejs statkiem w poszukiwaniu delfinow... Tego typu frajda kosztowala do tej pory w granicach 150 dolarow od osoby... Tutaj placimy 21$ od glowy! Udaje nam sie nawet zbic cene o pare dolarow na jedna karte Euro26 ktora posiada Justyna - ze niby taka Karta Studencka ;)
Rejs z firma Seascape trwa 1,5 godziny i wprawia nas w jeszcze lepsze nastroje :) Na lodce jest bowiem nie setka czy dwie turystow - czego bysmy nie lubialy, ale okolo 20tki. Czyli nie najgorzej. Plyniemy tak sobie jakas chwile, otoczone stadem tresowanych frytkami mew.
Wypatrujemy delfinow w falach... I w koncu sa! Niesamowite stworzenia! Maja cos naprawde urzekajacego w sobie. Nie mozemy sie napatrzec i nacieszyc. Plywaja dosc blisko w okolicach lodki, niewystarczajaco dlugo jak dla nas jednak. Cieszymy sie i z tego, chociaz zastanawiamy sie, co bysmy powiedzialy gdybysmy zaplacily za takie doswiadczenie duzo wiecej kasy, w innych miejscach.
Po rejsie zaczynamy lapac stopa z powrotem do Raymond Terrace. Jeden z kierowcow chce nas jutro zaprosic na kolacje, musi to najpierw jednak skonsultowac z zona :D Zobaczymy, aczkolwiek plan na jutro brzmi: ruszamy dalej!
Cale szczescie ze widzialysmy te delfiny dzis... Dzieki temu to miejsce nie kojarzyc nam sie bedzie tylko z niegodnym polecenia hotelikiem :)