Po kliku godzinach stopowania w przepieknych krajobrazach z Birdlings Flat docieramy do jeziora Tekapo …
Niesamowite kolory… Turkusowa barwa wody… Blekitne niebo… Soczyscie zielone lasy dookola… Rdzawo rude gory… jedno z najpiekniejszych miejsc jakie widzialysmy w zyciu! Wylegujemy sie na nabrzeznych kamieniach…
Podjecie decyzji o zostaniu na noc w tak idyllicznym miejscu nie jest trudne. Rozbijamy nasz "dom" na dziko pod drzewkiem, nad samym jeziorem, gdzie dziesiatki, jesli nie setki, okolicznych kaczek startuja co chwila w nieznane nam miejsca… Drac przy tym dzioby niemilosiernie… Co generalnie ma ogromy urok – owszem – ale nie pomaga w zasypianiu – coz nie przyjechalysmy tu spac przeciez…
Celebrujemy chwile i rozgwiezdzone droga mleczna niebo, nie byle czym, ale odrobina lokalnego “szampana”… Mniam.
W nocy glownie przysluchujemy sie odglosom przyrody :) (wyzej wspomniane kaczuchy + plusk fal i szumy zarosli)... Ciagle mamy wrazenie, ze poziom wody w jeziorze jest wyzszy z godziny na godzine :)
Noc ma wielkie oczy, jak okazuje sie rano - poziom wody jest taki sam jak wieczorem, a i kaczek mniej... Wieje jednak bardzo silny wiatr i tak jakby zanosi sie na deszcz, wiec zbieramy sie po szybkim sniadanku w trawie i ruszamy lapac stopa w kierunku gory Aoraki (Mt. Cook)
Okazuje sie, ze nie mamy dzis zbyt wiele szczescia - mimo licznych prob urozmaicajacych techniki lapania okazji :) Oj, dzialo sie przy drodze krajowej numer 8, dzialo :) Te choreografie, te animacje, te plasy... piosenki... chory... okrzyki zaczepne...
Po kilku godzinach gimnastyki, zwykla zmiana miejsca lapania okazala sie wybawieniem. Zatrzymuje sie nam autobus wycieczkowy, na szczescie tylko z kierowca :) Jedziemy na noc do miejscowosci Twizel, gdyz leje juz strasznie. Czyli kolejna zmiana lekko tylko zarysowanego planu :)
W Twizel rozbijamy namiot tym razem na kampingu, bardzo przyjemne miejsce. Samo miasteczko malenkie i w sumie nic ciekawego. Tyle tylko, ze znajduje sie tu jedyny bankomat w zasiegu wielu kilometrow i calkiem spory supermarket. Tu wlasnie Oli udaje sie w koncu pokonac angielskie zapory bezpieczenstwa ustanowione przez jej super bank (Barclays)! Mamy wiecej kasy!
Krecac sie po mini miasteczku spotykamy przesympatycznego Brazylijczyka, ktoremu pomagamy znalezc nocleg, w zmian za co zostajemy zaproszone na nowozelandzkie piwko. Na drugi dzien rano umawiamy sie na wspolne rzucenie okiem na Mt. Cook! Super, gdyz kolega jest zmotoryzowany! Czyli wlasnie zlapalysmy stopa na jutro! Czadzik!