Po drugiej nocce u Iana namowilysmy go na stopa nad wybrzeze. Uznalysmy tez, ze wystarczy nam juz zwiedzania Chistchurch, wiec spakowalysmy manatki i jak na dromadery przystalo ruszylysmy dalej, za cel obralysmy Polwysep Banksa i miasteczko Akaroa. Lapalismy wiec stopa w trojke, w cudnym sloncu - przez co zjaralo nam nieco nosy :) Swietny kraj na stopa - serio! Pierwsza zatrzymala sie na nam babcia na oko 70cio letnia :) Przekochana! Zboczyla z trasy zeby pokazac nam ciekawe widoczki! Rzucilysmy okiem na miesciny Taitapu i Motukaroa, no i na piekne gorki dookola!
Poczulysmy klimat Nowej Zelandii- piekne przestrzenie, niesamowite widoki, puste drogi...
Samo Akaroa jest slicznym miasteczkiem portowym - mozna stamtad wyplynac w morze aby poplywac z delfinami... Jako ze to kosztuje dosc sporo, postanawiamy sprobowac doznac tej przyjemnosci pozniej, na poludniu, gdzie ponoc delfiny podlpywaja tak blisko brzegow, ze nie trzeba placic za honor ich bliskosci...
Jemy na molo pyszniutka rybe z frytami - nazywa sie ona ryba sloniowa - naocznie potwierdzamy jednak brak traby w podanych nam porcjach ;)
Pod wieczor ruszamy w druga strone - do Birdlings Flat! Mamy tam Hosta - kolejny Ian... Tym razem kolo 60tki, artysta malarz, samotnik :) Udaje nam sie go znalezc i dostajemy sofe w jego galerii!!! HA! Nigdy wczesniej nie spalysmy w galerii pelnej obrazow! Radosc ciezka do opisania....
Sama osada w ktorej mieszka jest malenka ... Mieszka tu nie wiecej niz 200 osob... Pusta plaza... klify... jedna droga... Z jednej strony morze, z drugiej 2 jeziorka... Niesamowite wrazenie...
Co za miejsce... Czasami naprawde nie mozemy uwierzyc w to gdzie jestesmy…
Po niesamowicie pysznej kolacji (stek pychota!) spedzilysmy kilka dobrych godzin z Ianem (ktorego nazwalysmy przyjaznie Whartonem) . Co za osobowosc! Wolny czlowiek z niego – to napewno! Bardzo nasze poczucie humoru tez :) Nawet ukladalismy piosenki razem :) W towarzyswie jego olbrzymiego, na wpol dzikiego kota i odrobiny whisky…
Spalysmy- jak juz wiecie - w garazu przeksztalconym w galerie, otoczone obrazami Iana oraz roznymi dziwacznymi ksztaltami . Nasz gospodarz obudzil nas o 8ej rano, gromkimi okrzykami i nowo-orleanska muzyka! Okazalo sie, ze zabiera nas na przejazdzke Quadem po plazy i nie tylko!!! Co za niespodzianka! Quad z rana jak smietana! Nigdy wczesniej nie jechalysmy quadem! Cieszymy sie jak dzieci, jedna z nas wystraszona nieco wiecej nizli druga ;)
Widoki zapieraja dech w piersiach :) Wjezdzamy na okoliczne wzgorza, jezdzimy po plazy uciekajac przed falami… Udaje nam sie rowniez wystraszyc jedna foke! Okazuje sie tez, ze na tej naszej plazy mozna latwo znalezc szlachetne kamienie! Po kilku zaledwie minutach mamy juz po jednym agacie w kieszeni! Niezle!
Chetnie zostalybysmy tu z tydzien :) Badz miesiac... badz rok! Ian proponuje nam przyjazd na pare miesiecy kiedys, bo jak twierdzi chetnie przekazal by komus wszystko co wie o malarstwie… I wolnosci :)
Okolo poludnia, z dziwnym jakims smutkiem Ian vel Wharton zegna nas herbatka, po czym podwozi nas quadem (3 osoby + 2 nieco za duze plecaki!) do najblizszej duzej drogi, gdzie zaczynamy lapac stopa na poludnie… Fajnie bylo…