Czulysmy, ze nasze przekladanie Fuji bedzie mialo sens! Czulysmy, ze nie ma pospiechu! I...
Dobrze czulysmy! Aczkolwiek tego, w jaki sposob zaprezentowala nam sie ta Gora, tego sie nie spodziewalysmy!
Rano za oknem srednio - ale ciut lepiej niz ostatnimi dniami... Ale postanowilysmy, ze jedziemy. Mialysmy jechac z Michaelem - przyszlym Australijskim Hostem. Umowilismy sie pod LTower na Shinjuku, stacji z ktorej odjezdzaja autobusy do Kawaguchi-Ko ((czyli miasteczka najblizej Mt. Fuji). Ciekawe, jak brak komorek moze zmodyfikowac rzecz tak prosta jak wybieranie sie razem na wycieczke! Heh! Wstalysmy raniutko i wogole, aczkolwiek, odleglosci odleglosciami, no i spoznilysmy sie 20 minut... I teraz tak - w umowionym miejscu kolegi nie ma - i nie wiemy czy byl i poszedl, czy sie spoznia, czy czeka juz moze na dworcu konkretnie... Wiec jedna stala gdzie stac miala a druga latala miedzy jednym dworcem a drugim, po najbardziej skomplikowanej stacji swiata ;) Zadzwonilysmy z automatu pod numer kontaktwy kolegi Michaela i on nam mowi, ze owszem Michael wyszedl z domu jakas godzine temu...
Tak czekalysmy jeszcze godzinke, ale w koncu uznalysmy, ze kupujemy bilety (1700 Yen w jedna strone od osoby) i jedziemy, szkoda dnia i pogody! A pogoda w Tokyo zrobila sie cudna! Ha! Miasto nurzajace sie w sloncu jak jeszcze nigdy wczesniej... Mamy nosa? ;)
Dzwoniac ponownie pod podany numer dowiedzialysmy sie, ze Michael byl w umowionym miejscu, po czym jak nas nie bylo dluzsza chwile poszukal nas po stacji i pojechal do domu z powrotem... No coz - jedziemy same.
Droga nie jest dluga - 2 godzinki, cieszymy sie, ze nie me korkow, bo tu ponoc bywa strasznie pod tym wzgledem - jak w kazdej stolicy. Chwile czytamy przewodniki po czym smacznie drzemiemy - Justyna spala tylko 2 godziny poprzedniej nocy, po tym jak ostatni wpis wzial i zniknal a ona postanowila napisac go jeszcze raz.... Szalona? ;)
Dojezdzajac do celu nieco sie przestraszylysmy widokami z autokaru... Jeden wielki parking, zajazdy, sklepy dla tursytow, restauracje... Platanina kabli i anten... Udalo sie nawet wybudowac wielkie rollercostery i wcisnac je pomiedzy jeden parking a drugi... No i jest i Pachinko... Grrrrr....
Kawaguchi-ko okazuje sie byc jednak calkiem przyjemnym miasteczkiem... Trzeba jednak odejsc kawalek od arterii glownych drog i dworcow. Jestesmy w dolinie 5 jezior, piekna okolica... My zatrzymujemy sie nad jeziorem Kawaguchi. Mt. Fuji dominuje nad miasteczkiem i naprawde robi wrazenie. Nie da sie spuscic z niego wzroku... Czubek gory jest jednak przykryty bialymi obloczkami... Czytalysmy, ze gora ta jest nieco niesmiala i nie czesto pokazuje sie w pelnej krasie... I juz sie z tym godzimy, gdy...
Ale, ale... po kolei. Ze stacji robimy sobie spacer nad jeziorko... Jest pieknie, choc mogloby byc jeszcze piekniej gdyby nie labedzie... Wielkie plastikowo-podobne labedzie w jaskrawie krzykliwych kolorach sztucznej teczy... A w labedziach pedalujace zwawo pary... Ratunku!!! Jest i statek wycieczkowy w ksztalcie wieloryba `ozdobiony` choinkowymi lampkami, zacumowany przy brzegu... zardzewialy i smutny jakos ten wieloryb... Kto to wymysla i kto na to pozwala - nie wiemy... Na szczescie jezioro jest tak duze, a gory dookola tak piekne, ze ani plastikowy labadz ani cud-wieloryb nie sa w stanie zepsuc takich widokow...
Jemy bulki hotdogowe popijajac je zapuszkowana kawusia w malej zatoczce z lodkami, po czym idziemy szukac miejscowki na noc. Mamy namiary na jedno miejce polecane na stronie Travelbit. Ciezko je znalezc, na szczescie jedna japonska parka poproszona o pomoc postanawia nas podrzucic. Milo.
Zatrzymujemy sie w Hostelu K`S HOUSE. Co za wypas! Toz to nie wyglada jak Hostel. Absolutnie! Chcialybysmy kiedys miec tak w domu ;) Biala skora na kanapach, plazma na scianie, w kuchni szlo by sie zgubic ;) te klimaty... Plus milo i czysciutko... I te koldry... MMMMMM :) Polecamy!
Ok, meldujemy sie i zmykamy nasycic sie widokami!
...wracajac do niesmialosci gory Fuji... :D im dluzej spacerujemy tym chmurki robia sie mniejsze i rzadsze... Niebo w blekicie, jeno wieje jakos tak, jakby to ladnie powiedziec... hmmm nie da sie... no wiatr masakra.
Postanawiamy przejsc na druga strone jeziora... Nie mozemy oderwac oczu i obiektywow od Fuji...
i w pewnym momencie nie mozemy uwierzyc wlasnym oczom! Czyzby? Naprawde? Tak! Fuji w pelnej krasie! Zero chmurki, caly krater w sloncu! Fuji nas lubi chyba... Jak tu nas nie lubiec w sumie! Spedzamy nad jeziorem kilka godzin, cieszac sie jak dzieci i bawiac sie szukaniem super kadrow... co sprawia ze mamy setki zdjec jednej gory! Jakos nie wygladacie na zdziwionych ;P
Dopiero zmrok zagania nas do naszego zamczyska. Dajemy sie zaprosic paru Brytyjczykom na tzw. Drinking Game... czyli co tu zrobic, zeby sie napic... Zasady gry sa dosc ciekawe, zademonstrujemy z checia i smakiem po powrocie! Okazalo sie, ze nawet umiemy rymowac po angielsku! Ha! Z tarcza bardziej niz na tarczy znikamy w naszych super-pierzynach... Jutro Fuji czesc druga!