Oj nie chciało się nam wstawać z rana... Za długo podziwialiśmy kolory na niebie chyba... ;)
Po późnym i szybkim śniadaniu oraz prysznicu udostępnionym nam za niewielką opłatą przez obsługę jednego z domków gościnnych, podejmujemy interesującą decyzję... Postanawiamy bowiem dojechać dziś na Fjordy Zachodnie do mieściny Flateyri, gdzie mieszkają dwie koleżanki Krzysia... Czyli przed nami jakieś 500 kilometrów, krętymi drogami z nawierzchnią nie na nasze autko :))) No i wyjeżdżamy wczesnym popołudniem :))
Przejeżdżamy całe północne wybrzeże półwyspu Snæfellsnes, podziwiając widoczki i przydrożnie pasającą się zwierzynę. Zdecydowanie mniej tutaj turystów niż na samym południu. Po drodze, "w pięknych okolicznościach przyrody" robimy sobie krótki postój na zupkę chińską i konserwę... Zatrzymujemy się także na ciacha z cukierni w jednej z kilku mijanych, maleńkich miejscowości, liczących nie więcej niż - jeżeli - kilkaset mieszkańców... Dojeżdżamy do Búðardalur i wjeżdżamy na drogę numer 60, prowadzącą przez dolinę Svinadalur na samo południe Dzikiego Zachodu Islandii!
Próbujemy także znaleźć jakiś Vinbud, coby nie przybyć do znajomych z pustymi rękami... Sieć nie często spotykanych, państwowych monopolowych to jedyne miejsca na Islandii gdzie można zakupić wszelkiego rodzaju trunki wyskokowe... Są one otwarte tylko kilka godzin dziennie, oczywiście nie codziennie... Czyli wymyśliliśmy sobie klasyczną Mission Impossible! Zajeżdżamy do kilku mieścin i albo nie ma tam owego przybytku, albo zamknęli nam go przed nosem... Heh, no cóż trzeba było okazać się większą zapobiegliwością... À propos - wiedzieliście, że w tym kraju była kiedyś prohibicja?
(O.)