Geoblog.pl    JustOla    Podróże    Islandia. Nareszcie :)    Lawa i ptaki na Heimaey - czyli nasze spotkanie z archipelagiem 'Ludzi Zachodu'...
Zwiń mapę
2010
07
cze

Lawa i ptaki na Heimaey - czyli nasze spotkanie z archipelagiem 'Ludzi Zachodu'...

 
Islandia
Islandia, Vestmannaeyjar
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 3403 km
 
Dość szybko opuściłyśmy dom Hostów naszych… czas naglił… Wcześniej porozumieliśmy się z nimi w kwestii wynajmu auta, decydując się zrobić to dopiero za kilka dni, kiedy to do naszej dwójki dołączy przylatujący z Polski Krzyś :))) Jemu również marzyła się ta kraina od dawna, a i czas się znalazł więc postanowiliśmy połączyć siły ;) Co trzy głowy to nie dwie :)

Nie wiedząc jeszcze jaki automobil będzie nam dany oraz pozostawiając formalności związane z jego wynajmem niczego niespodziewającemu się jeszcze Krzysztofowi, postanowiłyśmy – póki co – „postopować” po okolicy… Porzuciłyśmy także część plecakowych ciężarów w przyjaznym nam Alexie; za dwudniowe przechowanie naszego ‘wora Pandory’ ;) zapłaciłyśmy – po negocjacjach – 500 koron. Zanim wystawiłyśmy nasze kciuki na podmuchy islandzkiego wiatru, zdołałyśmy jeszcze zlokalizować bankomaty i podjąć decyzję dotyczącą kierunku podróży! Ha! ;)

Zatrzymanie przyjaznego kierowcy zajęło nam - znowu - zaledwie kilka minut. Za cel tego dnia obrałyśmy wyspę Heimaey, jedyną zamieszkałą wyspę archipelagu Vestmannaeyjar. Można się na nią dostać na dwa sposoby – do wyboru są niecałe 3 godziny przeprawy promowej, bądź 6 minut w awionetce! O ile awionetka wydawała się nam o wiele bardziej kusząca niźli prom, tak cena tego drugiego zdecydowanie bardziej do nas przemówiła. Na awionetkę przyjdzie jeszcze czas… Z Keflaviku pojechałyśmy więc w kierunku stolicy, odbijając potem na wschód R1-ką do słynącego z hodowli kwiatów Hveragerði. Stamtąd, po krótkim acz słonecznym relaksie w parku, pojechałyśmy na południe do portu w Þorlákshöfn.

Dotarłyśmy tam tak szybko, że przed przeprawą miałyśmy jeszcze wystarczająco dużo czasu na mini biwak na jedynym metrze kwadratowym portowej trawy, oraz kanapki z jak zwykle pyszną mielonką! Heh…

Cóż jeszcze? Wyspy Vestmannaeyjar wzięły swoją nazwę od „ludzi zachodu” jakimi byli dla wikingów zamieszkujących onegdaj te rejony, porywani przez nich obywatele irlandzcy i brytyjscy :] … Dziś oprócz ich potomków mieszka tu także bardzo liczna kolonia ulubionych przez Islandczyków maskonurów. Przezabawne są te ptaszyska, a ich podobizny znaleźć można w każdym ponoć sklepie z pamiątkami w tym kraju.

Bilet promowy na Heimaey kosztuje 2660 koron (w jedną stronę). No chyba, że ma się przy sobie sprawdzaną już w różnych okolicznościach kartę Euro26 ;) Już od dawna nie jesteśmy studentkami (szzz…) ale od czasu do czasu udaje się kogoś przekonać, że jest inaczej – tylko i wyłącznie po to, aby ów ktoś spuścił z ceny ;) Choć pewnie i tak wszystko zależy od dobrej woli pani/pana na kasie… Tak czy owak, weszłyśmy na prom szczęśliwe z zaoszczędzenia paru srebrników (bilet studencki kosztuje 1330 ISK) oraz z możliwości pooglądania sobie wybrzeża od strony morza. Okazało się jednak, że mimo ładnej pogody widoczność tego dnia była kiepska i – niestety – z podziwiania linii brzegowej Islandii nic nie wyszło. Sam archipelag zaprezentował się nam za to dość ładnie w wieczornym świetle, na Heimaey dopłynęłyśmy bowiem pod sam koniec dnia.

Wracając do wyspy to chciałyśmy ją zobaczyć nie tylko z powodu jej skrzydlatych mieszkańców. W 1973 roku miała tu miejsce erupcja jednego z wulkanów, długo walczono o ocalenie miasta i portu, jednej nocy ewakuowano 5000 osób, połowa nich nigdy tu nie wróciła, pod lawą znalazło się sporo domów, a samej wyspy nieco przybyło. Ponadto cały krajobraz wysepki prezentuje się fantastycznie. No powiedzcie, czy nie chcielibyście choć rzucić okiem na takie miejsce?

Aby jednak zobaczyć cokolwiek musiałyśmy się najpierw wyspać. Zdecydowałyśmy się na obóz na dziko i powiemy tylko tyle, że rozbijanie namiotu na nieznanym terenie w okresie lęgowym jakichkolwiek ptaków ma swój urok ;) Zataczano nad nami koła wrzeszcząc i nurkując w kierunku naszych czubków… Zdecydowanie grałyśmy „komuś” na nerwach ;)

Na spacer po wyspie udałyśmy się następnego dnia i już po chwili żałowałyśmy, że nie zdecydowałyśmy się zostać tu dłużej. Łubin, lawa, kratery, skały, słońce Ech…

Odnalazłyśmy też miejsce, w którym spod czarnych połaci zastygłej lawy wystają fragmenty dachów i ścian zamieszkałych niegdyś domów... Tuż tuż obok tych którym „się udało”…



Ps.
Bardzo łatwo i przyjemnie się nam tu stopuje póki co, zawsze czekamy tylko chwilkę, a ludzie są naprawdę bardzo sympatyczni. Nawet jeśli nie potrafią zamienić z nami dwóch zdań:) Zbaczają dla nas z tras, robią postoje w fajnych miejscach, podwożą tam, gdzie nam wygodnie. Jedna Islandka dała nam swój numer telefonu na wszelki wypadek. Wracają wspomnienia z Nowej Zelandii :) Miło...

(O.)


 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (40)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (5)
DODAJ KOMENTARZ
mamasita
mamasita - 2010-07-13 09:23
fajnie znow moc poczytac i poogladac dajcie wiecej
 
mama Gabi
mama Gabi - 2010-07-14 11:19
" (..)W łubinie przysięgał dziewczynie, że miłość ta nigdy nie minie, bo miłość jest gorąca i niebieskim łubinem pachnąca"(..)"
tak się kiedyś śpiewało nawiązując do łubinu:)
 
agula mamula
agula mamula - 2010-07-14 13:44
łubinowo dość:)
 
mirka66
mirka66 - 2011-09-06 19:27
Cudne te kolory.
 
mirka66
mirka66 - 2011-09-06 19:27
Cudne te kolory.
 
 
JustOla
Ola i Justyna Maraś-Bassa
zwiedziła 4.5% świata (9 państw)
Zasoby: 93 wpisy93 365 komentarzy365 2049 zdjęć2049 5 plików multimedialnych5
 
Moje podróże
03.06.2010 - 17.06.2010