Do Newcastle dojezdzamy kolo 18tej. Chwile krecimy sie po dworcu autobusowym, kusi nas wyjechanie od razu w mniejsze miejsce. Najwyrazniej jedank nic miedzymiastowego juz nie jezdzi. Swieto jakiesik maja dzis... Tak sie tlumacza przynajmniej.
Znajdujemy hostelik niedaleko dworca (Backpakers By The Beach), za wybitnie niska - jak przekonuje nas pan na recepcji - cene 28 dolcow od glowy... Cena niska to to nie jest, swoje juz wiemy - ale napewno taniej w tym miescie spac sie w tym dniu nie da - sprawdzilysmy.
Nastepnego dnia rano przed wyruszeniem w dalsza podroz udajemy sie na spacer portem i plaza Nobbys. Dochodzimy do latarni, gdzie spotykamy jegomoscia lapiacego blizej nieokreslone dzdzownico-podobne robale, metoda 'na zdechle plaszczki'... brrrr...
Wiatr wieje niemilosiernie, chlostajac piaskiem z dosc duza sila, co daje sie we znaki nieoslonietym czesciom naszych cial, a zwlaszcza lydkom i twarzom. Boli... Ale przynajmniej przyroda zafundowala nam cos na ksztalt extremalnego peelingu ;)
Okolo 3ej docieramy do Hexam. W przeciagu nie wiecej niz 40 minut lapiemy tu az 7 stopow, z zadnego nie korzystamy jednak, gdyz nikt nie jedzie w strone, w ktora bysmy chcialy :) Idziemy wiec i idziemy... Przed siebie, tam gdzie drog ma byc mniej....
Pare kilometrow podwozi nas pan tirowiec, ktory oferuje zabranie nas do samego Brisbane, czyli kilka dobrych setek kilometrow. Dziekujemy mu jednak grzecznie, gdyz postanowilysmy zobaczyc Port Stephens. Pan kierowca daje nam swoje namiary, na wypadek gdybysmy kiedys chcialy sie zabrac z nim ta trasa. Milo.
Z autostrady dochodzimy do miasteczka Raymond Terrace i dalej nie chcemy juz nigdzie isc... Cud, ze nie porzucilysmy po drodze plecakow jeszcze - wierzcie nam ;)
W miasteczku lekka kapa - nie ma hosteli :( W przydroznym motelu dostajemy namiar na bar Junction Inn, gdzie wynajmowane sa takze pokoje. Udaje nam sie wytargowac nawet dobra cene - 25 dolarow od glowy. Z perspektywy czasu - tego hoteliku nie polecamy jednak... NIE POLECAMY!
Jednego poranka zaczynamy podejrzewac, ze oprocz nas w tym samym pokoiku mieszkaja tez inne istoty. Jedna z nas zostaje zdrowo pokasana i odczuwa nocna wizyte mini lokatorow dosc dotkliwie. Po zlozeniu zazalenia do kierownictwa, ku naszemu zaskoczeniu, dowiadujemy sie ze owszem cos mieszka w lozkach ... Swietnie... Jako ze mine mamy nietega - cena noclegow zostaje nam zwrocona - i nasze koszty zatrzymania sie tam spadaja do zera. Ale czy bylo warto ? ;)
Napewno warto jest jednak zobaczyc Port Stephens :)))