Ostatniego dnia maja, raniutko, dojezdzamy z powrotem do Alice Springs… Nasz kierowca-dobroczynca ma na nas czekac o 16tej na stacji BP. Zabijamy czas uzupelniajac bloga (klasyka), po czym zjawiamy sie na BP wypatrujac Tima. Dlugo wypatrywac nie musimy, gdyz jego fura nie miesci sie na stacji :)
Co za ciezarowa! A na niej terenowka i lodka – czego chciec wiecej – mamy bezplatny
i oryginalny srodek transportu razem z zaparkowana na nim sypialnia z napedem na cztery kola :) Zawsze chcialysmy przejechac przez Outback czyms wielgachnym, wiec na naszego blyszczacego, czerwonego tira cieszymy sie jak glupie :)
Nasz kierowca pomaga nam usadowic sie w kabinie, pakujemy manatki na Jeepa i w droge. Tim jest przesympatyczny. Na co dzien jest menadzerem w jakiejs firmie, szef poprosil go o przewiezienie jego lodki i auta z Darwin do Melbourne. A ze w firmie maja ciezarowki jak ta i wiadomo - co przygoda to przygoda - Tim postanowil znalezc sobie towarzystwo na ta droge… Pierwszy raz uzyl do tego Gumtree, tak jak my :) I prosze, alesmy sie znalezli...
Wieczorem dojezdzamy do jakiegos przydroznego zajazdu dla ciezarowek. Oprocz baru, paru domkow kempingowych i stacji benzynowej nie ma tu nic innego… Jak na filmach! W barze zamawiamy smazone ziemniaczki i piwo. I gaworzymy z nowym znajomym jakis czas…
Spimy, tak jak przypuszczalysmy w Jeepie na przyczepie naszego Tira. Zabawnie wspina sie nam do "sypialni". Okolo 5tej rano budza nas odglosy ruszajacych na trase masywnych ciezarowek. Przy nich nasza to malenstwo...
Droga jest taka, jak sie nam marzylo – prosto, pusto i plasko… I czerwono oczywiscie… I wydawalo by sie, ze droga ciagnie sie w nieskonczonosc. Przecinamy pustkowia i mijamy kilka malych zajazdow. Generalnie nic sie nie dzieje... I o to nam chodzilo! :)
Zamieniamy sie miejscami co jakis czas. Jedna siedzi obok kierowcy, a druga niezle podskakuje na poslaniu w kabinie... Tak mija nam dzien dziecka wlasnie – na nieustannym wpatrywaniu sie w czerwony horyzont. I na bujaniu ;)
Eksploatujemy tez ipoda Tima, jako ze podrozujemy bez gadzetow – wybitnie brakuje nam muzyki generalnie...
Popoludniem przejezdzamy przez Coober Pedy, miescine na pustyni , w ktorej wydobywa sie m.in. opale. Ponoc domy sa tu budowane pod ziemia, zeby dalo sie przezyc w tych warunkach. Nie mamy czasu niestesty na zobaczenie tego z bliska, moze nastepnym razem ;)
Tylko na postoj zatrzymujemy sie tez w Port Augusta. I od tego punktu mniej wiecej, krajobrazy zaczynaja zmieniac sie dosc znacznie. Pustynia sie konczy, a zaczynaja sie zielone pola i tereny rolnicze.
Gdy zaczyna sie juz sciemniac Tim mowi nam, ze dla odmiany, dzis sie wyspimy. Ostatni tydzien spalysmy w roznych srodkach lokomocji, wiec serio cieszymy sie na lozko.
Tim zabiera nas do swojego przyjacieja ze studiow, ktory mieszka na farmie i hoduje byki :) Czeka tam na nas wielkie loze, reczniki i pizza :) No i piwko … Kolega jest mily bardzo i tylko szkoda, ze tak daleko od wszystkiego mieszka ;)
Rano kolejna wczesna pobudka. Opuszczamy bycza farme i jedziemy dalej.
Zatrzymujemy sie raz, coby rozladowac tira, dzieki czemu mamy czas na kawe w biurze u jakiegos biznesmena z dziwnymi wyobrazeniami o Polsce (sic!). Justyna daje tez nurka w przydrozna plantacje pomaranczy, z ktorej szybko wraca z owocowym lupem ;) Czy tak wypada? No coz... Tak bywa;)
Okolo 18tej Tim wysadza nas w miejscowosci Lara, kilka stacji kolejowych od centrum Melbourne. Zegnamy sie z nim dziekujac za mega przysluge i przygode, po czym kupujemy bilet na pociag.
W ten oto sposob za ponad 2200 kilometrow przejechanych w 50 godzin placimy niecale 5 dolarow od glowy :)
Da sie :)